Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/302

Ta strona została przepisana.

goniące za awanturką, praczki, które mu odnosiły bieliznę, posługaczki co przychodziły słać mu łóżko, każda, co chciała tylko, cała ulica ze swemi przypadkowemi spotkaniami, zaczepkami, ze wszystkiem, co się samo narzuca lub co skraść potrzeba; a wszystko to jak się zdarzy, ładne, brzydkie, młode, stare, bez wyboru, wyłącznie by zaspokoić tylko nienasycony apetyt mężczyzny, poświęcającego jakość dla ilości. Co wieczór, kiedy sam wrócił do domu, obawa zimnego łóżka gnała go na poszukiwania; włóczył się trotuarami aż do tych godzin, gdzie to poczynają się rozboje i morderstwa na ulicach i nie wracał dopóty, dopóki sobie nie znalazł jakiej, tak krótkowidzący zresztą, że to go narażało na najzabawniejsze pomyłki: tak naprzykład opowiadał, jak pewnego ranka zbudziwszy się, spostrzegł obok siebie na poduszce siwiuteńką głowę sześćdziesięcioletniej jakiejś biedaczki, którą w popiechu wziął wieczorem za blondynkę.
Zresztą zachwycony był życiem, interesa jego szły jaknajlepiej. Wprawdzie ojciec jego, skąpiec, znów mu odmówił przysyłania zasiłków, przeklinając go za to, że tak uparcie idzie drogą skandalu, ale dziś on drwi sobie z tego, w dziennikarstwie zarabia siedm do ośmiu tysięcy franków i jest od wielu innych niegorszym kronikarzem i krytykiem sztuki. Hałaśliwe czasy „Bębna“, artykuły płacone po luidorze, minęły już dawno; wszedł teraz na inną drogę, stawał się