Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/304

Ta strona została przepisana.

to nie wymówka, że pośle się lokaja na ulicę Douai zawiadomić, że nie przyjdzie. Drzwi się otwarły i znaleźli się wobec Irmy Bécot, która aż wykrzyknęła, zobaczywszy malarza.
— Jakto! to pan, dziki człowieku!
Od razu był tu swobodnym, Irma bowiem przyjęła go jak dawnego znajomego i widział dobrze w istocie, że nie zwróciła wcale uwagi na wyszarzany jego paltot. On, dziwił się, bo ledwie ją mógł poznać. W ciągu tych trzech lat zmieniła się dziwnie, stała się całkiem jakąś inną; z głową scharakteryzowaną z aktorską nieco sztuką, czołem zmniejszonem układem włosów, z twarzą wydłużoną w owal, dzięki woli prawdopodobnie, blondynka z gorącym rudawym odcieniem, przy bladej swej cerze, zdało się, że z dawnego mopsika przeobraziła się teraz w jedną z owych tycyanowskieh kurtyzan. Jak to mawiała czasem w chwilach otwartości, była to jej twarz dla publiki. Pałacyk, dosyć ciasny, miał jeszcze tu i owdzie luki jakieś, mimo swego przepychu. Co zwróciło uwagę malarza i zastanowiło go bardzo, to kilka dobrych obrazów, rozwieszonych na ścianach, jedno płótno Courbeta, szkic Delactroix’a przedewszystkiem. Więc nie była głupią ta dziewczyna, mimo tego okropnego kota porcelanowego, kolorowanego, który rozpierał się poważnie na konsoli w salonie.
Kiedy Jory powiedział jej o posłaniu lokaja,