Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/305

Ta strona została przepisana.

aby dać znać w domu przyjaciela, że nie przyjdzie, zawołała ogromnie zdziwiona:
— Jakto! pan się ożeniłeś?
— Ależ tak — odpowiedział Klaudyusz po prostu.
Popatrzała na Jorego, który stał uśmiechnięty, zrozumiała i dodała:
— A! wziąłeś pan sobie kobietę... A cóż oni mówili, że pan się boisz kobiet?... I wiesz pan co, że teraz gniewam się już na piękne — ja, której się pan tak podobałeś, pamiętasz? Cóż, uważasz mnie pan więc za bardzo brzydką, kiedy i teraz cofasz się jeszcze?
Dwoma rękami ująła jego ręce i zbliżała twarz uśmiechniętą, istotnie urażona w głębi, patrząc nań zbliska, wprost w oczy, z widoczną chęcią podobania mu się. Jego przeszedł lekki dreszcz pod powiewem tego gorącego oddechu dziewczyny, który mu musnął brodę; ona tymczasem puściła jego dłonie, mówiąc:
— Wreszcie, pomówimy jeszcze o tem.
Stangret poszedł na ulicę Donai zanieść list Klaudyusza, lokaj bowiem rozwarł teraz drzwi sali jadalnej, zawiadamiając panią, że śniadanie już podane. Śniadanie istotnie wytworne, odbyło się nadzwyczaj poważnie, pod zimnem okiem służącego: mówiono o wielkich robotach, podjętych dla zmienienia z gruntu Paryża, rozprawiali następnie o cenach gruntu, jak mieszczanie, mający do ulokowania kapitały. Ale przy deserze,