Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/306

Ta strona została przepisana.

kiedy już wszystko troje znaleźli się wobec likierów i kawy, którą postanowili pić tutaj, nie wstając od stołu, zwolna ożywili się, zapomnieli tak, jak gdyby byli się znaleźli razem znów w kawiarni Baudequina.
— A! moje dzieci — rzekła Irma — niema nic lepszego, jak zabawic się razem i drwić sobie z całego świata!
Skręcała papierosy; ujęła karafkę z szartrezą stojącą obok niej i wypróżniała ją, mocno zarumieniona, z włosami rozwianemi, napowrót wracając do swej figlarnej miny, dziewczyny wyrosłej pośród motłochu.
— A więc — podjął Jory, usprawiedliwiający się, że jej z rana nie przysłał książki, której sobie życzyła — a więc szedłem kupić ją wczoraj wieczorem około dziesiątej, kiedy spotkałem Fagerolla.
— Kłamiesz! — przerwała mu donośnym głosem...
I aby położyć odrazu tamę wszelkim dalszym protestacyom, rzekła:
— Fagerolles był tutaj, widzisz więc, że kłamiesz.
Potem odwróciła się do Klaudyusza:
— Nie, to obrzydliwe, nie podobna mieć pojęcia o podobnym kłomcy!... Kłamie jak kobieta, dla przyjemności kłamania, dla brudnych drobnostek, nie pociągających za sobą żadnych konsekwencyj. I tak naprzykład w głębi tej całej je-