Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/307

Ta strona została przepisana.

go historyi jest jedna rzecz tylko: chodzi mu o to, aby nie wydał trzech franków na kupienie mi książki. Ile razy tylko miał mi przysłać bukiet, z pewnością powóz przejechał ów bukiet, albo nie było kwiatów w całym Paryżu. A! otóż taki, którego kochać trzeba tylko dla niego samego!...
Jory, nie rozgniewany bynajmniej, przechylił się na krześle i począł się bujać ssąc cygaro. Zadowolnił się tylko wśród szyderczego śmiechu rzuconą uwagą:
— Od chwili, kiedy napowrót wróciłaś do Fagerolla...
— Ja nie wracałam do niego — krzyknęła rozłoszczona. A potem, czy to cię obchodzi?... Kpię sobie, słyszysz! z twego Fagerolla. On to wie dobrze, że ze mną gniewać się nie można... O, my się nawskroś znamy oboje, wyrośliśmy z tej samej szczeliny bruku! Wiesz, patrzaj, gdybym zechciała, nie potrzebuję zrobić nic więcej nad to, nad skinienie ot tym, małym palcem, a on tu leżeć będzie na ziemi i lizać mi nogi... On mnie ma we krwi, ten twój Fagerolles!
— Mój Fagerolles — mruknął Jory — mój Fagerolles...
— Tak, twój Fagerolles! — Czy ty wyobrażasz sobie, że ja was nie widzę zawsze chodzących razem, on z ręką wsuniętą tobie pod ramię, ponieważ spodziewa się od ciebie artykułów, a ty, pozujący na łaskawego monarchę, obliczający zy-