Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/31

Ta strona została przepisana.

pośród nocy. Naprzód nie śmiała wziąć powozu, przechadzała się z woreczkiem podróżnym w ręku, w nadziei, że przecież ktoś przyjdzie po nią. Potem wreszcie zdecydowała się, zbyt późno, bo nie było już dorożek, prócz jednej, brudnej bardzo z dorożkarzem widocznie pijanym, który wciąż krążył koło niej, ofiarując swe usługi z dziwnie szyderczą miną.
— Tak, pijak, — odpowiedział Klaudyusz, zainteresowany teraz, jak gdyby obecnym był całemu przebiegowi jakiejś baśni. — Pani więc weszłaś do jego powozu.
Z oczyma utkwionemi w sufit, Krystyna ciągnęła dalej swą opowieść, nieporuszona, w przybranej pozie.
— On mnie do tego znaglił. Nazywał mnie swoją małą i przejmował mnie strachem.... Kiedy się dowiedział, że jadę do Passy, zaczął się złościć i zaciął tak konia, że musiałam trzymać się oburącz drzwiczek. Potem uspokoiłam się cokolwiek, dorożka toczyła się spokojnie po oświetlonych ulicach, widziałam ludzi na trotuarach. Nakoniec poznałam Sekwanę. Nie byłam nigdy w Paryżu, ale obejrzałam sobie poprzednio dobrze plan miasta... I myślałam, że pojedzie wzdłuż wybrzeży; naraz przecież przejął mnie przestrach napowrót, widząc, że przejeżdżamy przez most jakiś. Właśnie deszcz poczynał padać, dorożkarz, który skręcił w jakiś zaułek bardzo ciemny, stanął nagle. Zaszedł ze swego ko-