my, starzy, my, cośmy już dali miarę swego talentu, obowiązani jesteśmy, znagleni zawsze pozostać jednakimi, godnymi siebie; jeśli już nie postępujemy, nie możemy słabnąć, skoro nie chcemy wywinąć koziołka w ten dół powszechny, w którym się grzebie wszystkich pospołu... Dalejże, sławny człowieku, wielki artysto, susz mózg twój, spal sobie krew, byłeś szedł w górę wyżej, coraz to wyżej, a jeśli drepczesz na jednem miejscu u szczytu, bądź rad z tego, zużywaj sobie nogi a drepcz o ile możesz najdłużej a kiedy poczujesz, że się chylisz do upadku, dalej! stocz się co prędzej, rozbij sobie czaszkę w tej agonii twego talentu, który już się przeżył, już nie należy do epoki dzisiejszej, w zapomnieniu dzieł twych nieśmiertelnych, oszalały bezsilnem dążeniem stworzenia więcej jeszcze!
Głos jego silny, w finalnym wybuchu nabrzmiał do potęgi gromu, a wielka twarz jego czerwona wyrażała okropną męczarnię. Przeszedł się, potem mówił dalej, jakby w mimowolnem uniesieniu, pod wpływem gwałtowności, co nań powiała nagle:
— Powiadałem wam to, niewiedzieć wiele razy, że debiutuje się zawsze, zawsze rozpoczyna na nowo, że radością niebyło to, że się wdarło na ten szczyt, że się tam znajduje, ale że szczęście jest w tem wdzieraniu się, wtem zdążaniu w górę. Tylko wy nie rozumiecie, wy tego nie możecie rozumieć, bo przez to samemu przejść potrzeba...
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/313
Ta strona została przepisana.