Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/315

Ta strona została przepisana.

straszliwym wybuchem sufit pracowni, przejęty takiem gwałtownem wzruszeniem, że łzy stanęły mu w oczach. I padł teraz na krzesło przed swym obrazem, pytając z niepokojem ucznia, który potrzebuje zachęty:
— Więc na prawdę wam się to wydaje dobrem?... Ja, nieśmiem już wierzyć temu. Nieszczęściem mojem prawdopodobnie jest to, że mam równocześnie za wiele i nie dosyć krytycznego zmysłu. Skoro się zabiorę do jakiegoś studyum, naprzód je wyegzaltuję a potem dręczę się ciągle, że nie potrafi znaleźć powodzenia. Lepiej stokroć byłoby nic już zgoła nie widzieć, jak to bydlę Chambouvard, albo też widzieć całkiem jasno i przestać malować... Szczerze, czy wam się podoba ten obrazek?
Klaudyusz i Jory stali nieporuszeni, zakłopotani tym wybuchem wielkiego bólu, pośród porodu. W jakąż chwilę straszną, w jaką kryzys boleści musieli przyjść tu, kiedy ten mistrz w obec nich zawył takiem cierpieniem, radząc się ich, jak kolegów? A co było najgorsze, to, że nie zdołali ukryć pewnego wahania pod naciskiem wielkich tych pałających oczu, błagalnie w nich utkwionych, oczu, w których wyczytać można było obawę upadku. Im znanem było dobrze mniemanie powszechne, obiegające w tej mierze i obaj godzili się na to, że Bongrand od czasu swego „Wiejskiego wesela“, nie stworzył nic, coby dorównywało wartości sławnego tego