Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/317

Ta strona została przepisana.

I nie ustając w pracy, mówił ale teraz już żartobliwie, wesoło, szyderczo chwilami:
— A! dziś zaczynają robić spekulacyę z malarstwa!... Prawdziwie, ja tego nigdy nie widziałem — ja, co mam w sobie jeszcze dużo staroświecczyzny. I jak ty, uprzejmy dziennikarzu, obsypałeś kwiatami młodych, w tym artykule, gdzie mnie wspomniałeś! Było ich tam coś dwóch czy trzech młodszych, którzy byli po prostu genialni.
Jory począł się śmiać.
— Cóż robić! kiedy się ma dziennik, to na to, aby z niego wyciągnąć korzyść. A potem publiczność to lubi, żeby jej odkrywać wielkich ludzi.
— Bez wątpienia, głupota publiki jest nieskończoną, eksploatujcież ją... Tylko ja przypominam sobie nasze pierwsze występy. Do licha! nas nikt nie psuł, mieliśmy przed sobą dziesięć lat pracy i walki zanim mogliśmy wybić się w malarstwie... Kiedy teraz tymczacem, pierwszy lepszy młodzik, byle umiał tylko jako tako namalować jakiegoś poczciwca, od razu wywołuje dźwięk wszystkich trąb rozgłosu, wrzawę od końca do końca Francyi, nagłe sławy, co wyrastają w ciągu dnia jednego i pojawiają się niby huk gromu pośród zdumionych tłumów rozdziawiających gęby. O „dziełach” już nie mówię, o tych biednych „dziełach“, oznajmionych naprzód już salwą dział, oczekiwanych wśród szału niecierpliwości, za któremi waryuje Paryż przez