zła i chciał siąść razem ze mną do powozu... Mówił, że za bardzo pada....
Klaudyusz począł się śmiać. Nie wątpił już teraz, tego dorożkarza wymyślić sobie nie mogła. Kiedy umilkła zakłopotana:
— Dobrze, już dobrze! to były z jego strony żarty.
— Co prędzej wyskoczyłam na bruk przez drugie drzwiczki. Wtedy zaklął, powiedział mi, żeśmy już przybyli na miejsce i zagroził, że mi zedrze z głowy kapelusz, jeśli mu nie zapłacę.... Deszcz lał strumieniami, nadbrzeża były kompletnie puste. Traciłam głowę, wyjęłam pięciofrankówkę, a on zaciął konia i odjechał zabierając z sobą mój woreczek podróżny, gdzie na szczęście nie było nic więcej, nad dwie chustki do nosa, połowę bułki maślanej i klucz od walizy, pozostałej w drodze.
— Ależ bierze się numer fiakra! — zawołał malarz, oburzony.
Teraz przypomniał sobie, że spotkał idąc mostem Ludwika Filipa, dorożkarza pędzącego co koń wyskoczy, pośród ulewy. I podziwiał nieprawdopodobieństwo prawdy częstokroć. To co on wymyślił, jako proste i logiczne, było poprostu głupiem, wobec biegu naturalnego, nieskończonych kombinacyj życia.
— Możesz sobie pan wyobrazić, czy się czułam szczęśliwą pod tą bramą! — dokończyła Krystyna. — Wiedziałam bardzo dobrze, że nie je-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/32
Ta strona została przepisana.