uczęszczający wszędzie, gdzie nakazywała przyzwoitość się pokazywać. W grancie rzeczy spekulant, giełdziarz, drwiący sobie radykalnie z dobrego malarstwa. Przynosił z sobą wyłącznie tylko jedyny węch powodzenia, odgadywał artystę, którego należy popchnąć naprzód, nie tego, który obiecywał talent wielkiego malarza, jeszcze będący przedmiotem sporów, ale tego, którego talent zwodniczy, pełen fałszywej śmiałości, będzie wiódł prym na targu mieszczańskim. I tak to on trząsł tym targiem, nie biorąc w rachubę dawnego amatora, posiadającego gust dobry, a traktując tylko z amatorem bogatym, nie znającym się na sztuce, który kupuje obraz jak walory giełdowe, przez próżność lub w nadziei, że pójdzie w górę.
Tu Bongrand, bardzo wesoły z natury i po trosze mający w sobie nieco aktorskiej sztuki, począł odgrywać scenę. Naudet przybywa do Fagerolla. — Masz pan talent, mój kochany. Ah! obraz twój, który był na wystawie, sprzedany już podobno. — Ileż wziąłeś pan za niego? — Pięćset franków. — Ależ szalony jesteś! Toż on wart był tysiąc dwieście. — A ten, co ci pozostał, ileż ma kosztować? — Boże mój! nie wiem — postawmy tysiąc dwieście. — Cóż znowu, tysiąc dwieście! — Więc nie rozumiesz mnie, kochany panie? Toć ten wart dwa tysiące. — Biorę go za dwa tysiące. I od dziś dnia pracować będziesz tylko dla mnie, dla Naudeta! Adieu, adieu, kochany panie, nie trwoń
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/321
Ta strona została przepisana.