mi pokojami. I to było wszystko, istne pudełko z tektury, podzielone na oddziałki, niby szufladki, porozgradzane ściankami cienkiemi jak ćwiartki papieru. A jednak był to domek pracy i nadziei, obszerny w porównaniu z poddaszami młodości, rozświecony już zaczątkiem dobrobytu i zbytku nawet.
— Cóż? — zawołał — wszakże mamy tu dosyć miejsca! A nieskończenie to wygodniejsze niż na ulicy Enfer! Jak widzisz mam cały dom dla siebie wyłącznie. I kupiłem sobie stół dębowy do pracy, a żona postawiła mi na nim tę palmę w starym garnku. A co? wszak szyk!
Ale już wchodziła i żona jego. Wysoka z twarzą spokojną i wesołą o pięknych czarnych włosach, miała na sobie suknię, prostą bardzo z czarnej popeliny i szeroki fartuch biały; jakkolwiek bowiem przyjęli stałą służącę, sama zajmowała się kuchnią i dumną była z niektórych specyalnie dobrze przyrządzanych przez nią potraw a gospodarstwo całe utrzymywała na stopie czystości i smakoszowstwa mieszczańskiego.
Od razu oboje z Klaudyuszem byli z sobą jak zdawna znajomi.
— Nazywaj go Klaudyuszem, moja droga... a ty stary nazywaj ją Henryką... Niech mi nie będzie ani pana, ani pani, bo inaczej nałożę za każde uchybienie temu przepisowi pięć sous kary...
Zaśmieli się a ona wymknęła się do kuchni,
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/328
Ta strona została przepisana.