Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/330

Ta strona została przepisana.

dnego krańca zwierzęcego świata do drugiego, nieznając ani wysokości, ani niskości, ani piękności, ani brzydoty i śmiałość wyrażeń i przeświadczenie, że wszystko winno być wypowiedzianem, że bywają słowa ohydne, wstrętne, potrzebne przecież czasami jak rozpalone żelazo, że język wychodzi wzbogacony z tych kąpieli siły; a przedewszystkiem akt płciowy, pierwiastek świata, co jak żywotne soki stanowi nieprzerwany ciąg jego, wywleczony z cieniów wstydu, w którym go ukrywano dotąd i postawiony w swej chwale na słonecznem świetle. Niechby się gniewano — to dopuszczał chętnie, ale chciałby był przynajmniej żeby zrobiono mu tyle zaszczytu choćby, by go zrozumiano i by gniewano się nań za jego śmiałość a nie za te głupie plugastwa, o które go pomawiano.
— Patrzaj! — ciągnął dalej — zdaje mi się, że na świecie więcej jest jeszcze ograniczonych niż złych ludzi... Forma przywodzi ich do wściekłości na mnie, frazes wypisany, obraz, użycie stylu. Tak, to nienawiść literatury, cała burżuazya jest nią przejęta na wskroś.
Umilkł, przejęty smutkiem.
— Ba! — ozwał się Klaudyusz po chwili milczenia — tyś szczęśliwy, bo ty pracujesz, stwarzasz!
Sandoz powstał i mimowolnym ruchem zdradził nagłe cierpienie.
— A! tak, pracuję, wykończam me książki do