ostaniej kartki... Ale gdybyś wiedział! gdybym ci powiedział w jakiej rodzę je rozpaczy, pośród jakich męczarni, jakich udręczeń! Kto wie czy ci kretyni nie ośmielą się w końcu jeszcze oskarżyć mnie o pychę! mnie, którego niedoskonałość własnego dzieła prześladuje nieraz aż we śnie! mnie, co nigdy nie odczytuję kartek z dnia poprzedniego, z obawy, bym je nie uznał tak nędznemi, że potem odeszłaby mię ochota i siła pisania ich dalej!... Pracuję, ah! z pewnością pracuję! pracuję jak żyję, dlatego żem na to zrodzony, ale daj pokój, mnie to nie uszczęśliwia, nigdy nie jestem zadowolony i czuję zawsze, że wywróciłem jakiegoś wielkiego kozła w końcu!
Zbliżające się głosy przerwały mu mowę i ukazał się Jory, jak zawsze zachwycony istnieniem, opowiadając, że właśnie przerzucił był jakąś starą kronikę, aby mieć wieczór wolny. Tuż za nim weszli zagadani Gagnière i Mahoudeau, którzy spotkali się u drzwi. Pierwszy, od kilku miesięcy zagłębiający się w jakiejś teoryi barw, tłumaczył drugiemu swój sposób malowania.
— Obieram więc ton — ciągnął dalej jakby we śnie. — Czerwona barwa chorągwi wpada w fiolet, ponieważ odcina się od błękitu nieba...
Klaudyusz zainteresowany, już go począł wypytywać, kiedy służąca wniosła list.
— Dobrze! — rzekł Sandoz — to Dubuche wymawia się, przyjdzie dopiero około dziesiątej.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/331
Ta strona została przepisana.