— Nareszcie Fagerolles! — zawołała. — Pańkie miejsce oddałam już panu Mahoudeau. Siadaj teraz tam, przy Klaudyuszu.
Wymawiał się z grzecznością niezmierną, przepraszał, że musiał koniecznie widzieć się z kimś w jakimś interesie. Był nadzwyczaj eleganckim teraz, opięty w suknie angielskiego kroju, miał pozór klubowca, podniesiony jeszcze przymieszkę artystycznego zaniedbania, które zachował. Siadłszy, natychmiast uścisnął rękę swego sąsiada udając wielką radość.
— Ah! mój stary Klaudyuszu! Tak dawno już pragnąłem zobaczyć się z tobą!
Niewiedzieć wiele razy miałem ochotę pojechać tam do ciebie; ale tak zawsze, ty wiesz, życie...
Klaudyusz zaambarasowany temi wymówkami, starał się odpowiedzieć równąż serdecznością. Henryka przecież, która podawała talerze, uwolniła go z tego kłopotu, wołając niecierpliwie:
— Fagerolles, odpowiedże mi pan.. Czy mam włożyć dwie grzanki?
— Oczywiście, pani, dwie... Przepadam za tem naszem ciastem. A zresztą pani je przyrządzasz tak przewybornie!
Wszyscy w istocie unosili się, Mahoudeau i Jory przed innymi, oświadczając, że nigdy podobnego nie jedli w Marsylii, tak że młoda gosposia, zarumieniona jeszcze od ognia blachy, rozradowana, nie mogła nastarczyć nabieraniu ponownie podawanych jej talerzy a nawet wstała
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/333
Ta strona została przepisana.