Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/334

Ta strona została przepisana.

pobiegła osobiście do kuchni po resztę rosołu, bo służąca nie mogła dać sobie rady.
— Jedzże! — wołał na nią Sandoz. — Poczekamy póki ty nie zjesz.
Ale upierała się, stała wciąż u stołu.
— Dajże pokój... Lepiej podałbyś chleb tam za tobą, na kredensie.
Sandoz wstał z kolei, pomagając usługiwać.
I Klaudyusz, przejęty tą szczęśliwą serdecznością, jakby zbudzony z jakiegoś snu długiego, przypatrywał się im wszystkim, zadając sobie pytanie, czy nie porzucił ich wczoraj, czy na prawdę od czterech lat nie zasiadał tu z nimi w te czwartki u stołu. A przecież oni byli już innymi, czuł że się zmienili. Mahoudeau zgorzkniał pod wpływem nędzy, Jory zanurzony po szyję w używaniu, Gagnière zagadkowy jakiś, odbiegł już gdzieś indziej, daleko od nich: a przedewszystkiem zdawało mu się, że Fagerolles, siedzący tuż obok niego, wiał zimnem, mimo przesadną swą serdeczność. Z pewnością, twarze ich postarzały się nieco, starły w poniewierce życia; ale nie było to jedno tylko, zdało się, że jakaś urasta między nimi próżnia, widział, że każdy z nich stoi z osobna, że są obcymi sobie; mimo, że u jednego stołu stykają się łokciami. Potem innym był teraz ten ich punkt zborny: znajdowała się pośród nich kobieta, wnosząca tu swój urok, uspakajająca ich swą obecnością, mimo że im pozostawiała swobodę nieograniczoną. A jednak