Wszyscy słuchali teraz Fagerolla, który grał rolę człowieka znudzonego poczynającem się powodzeniem. Miał on zawsze tę samą ładną, niepokojącą twarzyczkę ulicznicy; ale jakiś dobrany układ włosów, przycięcie brody nadawała mu wyraz powagi. Jakkolwiek od czasu do czasu jeszcze przychodził do Sandoza, odłączał się już od partyi, puszczał się na bulwary, uczęszczał do kawiarń, biur redakcyj, we wszystkie miejsca publiczne, gdzie mógł zrobić jakąś pożyteczną sobie znajomość. Było to taktyką, chęcią wykrojenia dla siebie samego osobnej części tryumfu, ten sprytny pogląd że chcąc wznieść się, nie trzeba było już mieć nic wspólnego z tymi rewolucyonistami, ani to kupca, ani znajomości, ani zwyczajów. I mówiono nawet, że dwie czy trzy kobiety z towarzystwa wciągnął w tę robotę około swego powodzenia, nie w tak brutalny sposób jak Jory: ale jak rozpustnik panujący nad swemi namiętnościami, umiejący podrażniać podstarzałe baronowe.
Jory wspomniał mu właśnie o jakimś artykule, w wyłącznym celu mówienia o sobie samym, rościł on sobie bowiem pretensyę do tego, że on to wyrobił stanowisko obecne Fagerolla, jak utrzymywał niegdyś, że pchnął na arenę Klaudyusza.
— Powiedzno, czyś czytał studyum Verniera o tobie? Otóż znów jeden więcej, co za mną powtarza!
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/337
Ta strona została przepisana.