Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/340

Ta strona została przepisana.

go, tego geniuszu, który on uznawał mimo wszystkie mądre swe obliczenia. Ale ta skromność jego wzrosła pewnym rodzajem ambarasu, co był rzeczą bardzo rzadką u niego, w który wprawiało go milczenie malarza o jego obrazie. Oczekiwał bodaj jakiegoś frazesu, czegoś bądź. Chorobliwa potrzeba dowiedzenia się co on też myśli, w końcu stała się dlań udręczeniem. I zdecydował się drżącemi wargi spytać:
— Czyś widział moją aktorkę w Salonie? Czy ci się podobała, powiedz szczerze?
Klaudyusz zawahał się przez sekundę, potem jako dobry kolega ooparł:
— Tak, są tam niektóre rzeczy bardzo ładne.
Już Fagerolles żałował gorzko, że postawił to Pytanie głupie i stracił teraz kompletnie równowagę, zaczął się tłumaczyć ze swych zapożyczeń, bronić poczynionych kompromisów. Kiedy wreszcie wywikłał się z tego z wielkim kłopotem, wściekły na siebie za swą niezręczność, napowrót na chwilę został dawnym dowcipnisiem tak, że wesołością swoją ubawił wszystkich; sam Klaudyusz śmiał się do łez niemal. Potem nagle podał rękę Henryce na pożegnanie.
— Jakto, opuszczasz nas pan tak wcześnie?
— Niestety! tak, kochana pani. Mój ojciec podejmuje dziś szefa jakiegoś biura, aby tenże dopomógł mu do uzyskania dekoracyi... A ponieważ ja poczynam być dla niego jednym z tytułów, musiałem poprzysiądz mu że przyjdę.