Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Skoro odszedł, Henryka, która zamieniła kilka słów z Sandozem po cichutku, zniknąła i słychać było lekki krok jej na pierwszem piętrze; od czasu małżeństwa ona to doglądała starej, zniedołężniałej matki, znikając tak kilkakrotnie w ciągu wieczora, jak to czynił syn niegdyś.
Zresztą wszakże ani jeden z gości nie spostrzegł jej wyjścia. Mahoudeau i Gagnière poczęli znów mówić o Fagerollu okazując względem niego głuchą jakąś niechęć i cierpkość, choć wprost na niego nie napadali. Były to jeszcze ironiczne tylko spojrzenia, rzucane sobie wzajem, wzruszania ramionami, cała ta niema pogarda ludzi, co nie chcą jeszcze ostatecznie potępić kolegi. I wszyscy zwracali się teraz do Klaudyusza, przed nim bili pokłony, w nim pokładali wszystkie nadzieje. Ah! czas już było, żeby powrócił, bo on sam jeden tylko, z swym talentem wielkiego malarza, swą ręką pewną, mógł być mistrzem, przywódzcą uznanym. Od czasu Salonu Odrzuconych, szkoła otwartego powietrza wzrosła znacznie, czuć było wpływ jej wzrastający ciągle; na nieszczęście jednak usiłowania te rozproszyły się, nowoprzybyli zadawalniali się szkicami, urywkami jakiemiś wrażeniami nakreślonemi w kilku pociągnięciach pendzla i czekano na człowieka, obdarzonego potrzebnym geniuszem, na tego, któryby wcielił formułę w arcydzieło. Jakież tu miejsce jest do zajęcia! ujarz-