mić tłum, nową otworzyć erę, stworzyć sztuki nową!
Klaudyusz słuchał ich ze spuszczonemi ku ziemi oczyma, z twarzą którą zaległa bladość. Tak to było właśnie jego marzenie, do którego się nie przyznawał, ambicya, z której nie śmiał się spowiadać sam przed sobą. Tylko do tej radości którą mu sprawiały pochlebstwa, przymięszało się dziwne jakieś udręczenie, trwoga tej przyszłości, kiedy tak słyszał jak go podnoszą do tej roli dyktatora, tak jakby już odniósł tryumf.
— Dajcież pokój! — zawołał nakoniec — toż są tacy, co tyleż co ja są warci, ja szukam jeszcze sam siebie!
Jory, podrażniony, palił w milczeniu. Nagle, kiedy dwaj inni upierali się przy swojem, niemógł się powstrzymać od zawołania:
— Wszystko to mówicie, moi mali, ponieważ wam nie w smak powodzenie Fagerolla.
Poczęli protestować gwałtownie:
— Fagerolles! młodym mistrzem! a to ci pyszna farsa!
— O! ty nas opuszczasz, my to wiemy — ozwał się Mahoudeau. Niema obawy teraz, abyś o nas napisał choć ze dwa wiersze.
— Cóż robić! mój kochany — odparł Jory urażony — wszystko co napiszę o was, wyrzucają mi bez miłosierdzia. Sprawiliście, że się wszyscy wami brzydzą... Ah! gdybym to ja miał mój dziennik własny!
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/342
Ta strona została przepisana.