Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/344

Ta strona została przepisana.

wać nowej swej karyery. Unikał wspomnienia o żonie, ażeby czasem nie potrzebował przyprowadzić jej do Sandoza. Kiedy przywitał się z Klaudyuszem z niewiększem wzruszeniem jak gdyby się był z nim rozstał wczoraj zaledwie i odmówił podawanej mu filiżanki herbaty, mówił wolno, wydymając policzki o ambarasie i zamięszaniu, które sprawiało mu wprowadzenie się do całkiem nowego domu, którego wapno ścierał jeszcze, o tem jak był zarzucony pracą odkąd zajmował się budowlami swego teścia, całą zupełnie nową ulicą, mającą się budować w pobliżu parku Monceau..
Wtedy Klaudyusz poczuł, że się coś zrywa. Czyliż życie uniosło już na swych falach dawne wieczorki, tak braterskie w swej gwałtowności, gdzie nic nie rozdzielało ich jeszcze, gdzie żaden z nich nie zachowywał dla siebie osobnej swej cząstki sławy? Dziś, poczynała się bitwa, każdy zgłodniały z osobna, za siebie szarpał zębami. Szczelina już się tworzyła, rysa, pęknięcie, ledwie dojrzana rozpadlina, od której rozpękiwały się dawne zaprzysiężone przyjaźnie a od której z czasem rozpadną się one na tysiące kawałów.
Sandoz wszakże w pośród potrzeby wiecznotrwałości, nie spostrzegł jeszcze tego zupełnie; dla niego byli to zawsze jeszcze ciż sami co na ulicy Enfer, wszyscy zjednoczeni jednym uściskiem bratnim, idący razem na podboje. Bo i pocoż zmieniać to, co było dobrem? Czyż szczę-