Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/345

Ta strona została przepisana.

ście nie leżała w tej radości z pośród wszystkich innych wybranej a potem kosztowanej wiecznie? I w godzinę potem, kiedy koledzy zdecydowali się odejść, uśpieni wpływem ponurego egoizmu Dubucha, który nieprzerwanie mówił o swoich sprawach i interesach, kiedy oderwano od fortepianu zhypnotyzowanego Gagnièra, Sandoz wraz z żoną, mimo chłodu nocy, chciał ich przeprowadzić jeszcze przez ogród do sztachet. Jeszcze podawał ręce i wołał:
— Do czwartku, Klaudyuszu!... Do czwartku wszyscy!... Cóż? Wszak przyjdziecie wszyscy!
— Do czwartku! — powtórzyła Henryka, która zdjęła latarnię i podnosiła ją w górę, aby oświecić schody.
I pośród śmiechów, Gagnière i Mahoudeau odpowiedzieli żartem:
— Do czwartku, młody mistrzu!... Dobranoc, młody mistrzu!
Wyszedłszy na ulicę Nollet, Dubuche zawołał natychmiast fiakra, który go uwiózł. Czterej inni szli razem aż do bulwaru zewnętrznego, ani słowa niemal nie zamieniając, idąc obok siebie w roztargnieniu. Na bulwarze, ponieważ przeszła jakaś dziewczyna, Jory puścił się za jej spódnicą, upozorowawszy to wymówką, że czeka go zrobienie jakichś korekt w dzienniku. A kiedy Gagnère zatrzymał machinalnie Klaudyusza przed kawiarnią Baudequina, oświeconą jeszcze, Mahoudeau nie chciał wejść z nimi i podążył