Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/349

Ta strona została przepisana.

w głowie, religijność unosząca go, niebotyczne ekstazy. Nędzny w układzie opery, zdumiewający, cudowny w pojedynczych ustępach, zbyt wiele częstokroć wymagający od orkiestry, którą zamęcza, posuwając do ostateczności indywidualność instrumentów, z których każdy przedstawia dla niego osobistość. Ah! to co on powiedział o klarnetach: „Klarnety to są kobiety kochane“, ah! mnie to zawsze przejmowało dreszczem... A Chopin, taki dandy w swym bajronizmie, uskrzydlony poeta zdenerwowanych! A Mendelsohn. rzeźbiący dłutkiem, taki nieomylny, bez skazy, Szekspir w balowych trzewikach, którego pieśni bez słów są klejnotami dla pań inteligentnych!... A potem, a potem trzeba ci upaść na kolana...
Całą salę zaległa już ciemność, nad jego głową tylko świecił jedyny gaza płomień a po za plecami jego czekał w pośród pustej, czarnej i zimnej sali, garson. Głos jego nabrał religijnego drżenia, dochodził do tego co czcił, co ubóstwiał, do cymborium oddalonego, do świętego świętych.
— Oh! Schuman, rozpacz, rozkosz rozpaczy! Tak, koniec wszystkiego, ostatni śpiew smutny a czysty unoszący się nad zwaliskami świata!... Oh! Wagner, bóg, w którym wcielają się całe wieki muzyki! Dzieło jego to arka niezmierzona, wszystkie sztuki w jedną zebrane, ludzkość pra-