Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/353

Ta strona została przepisana.

pełne rozpraw gorączkowych, wszystkie irytacye, gniewy, wszystkie palące myśli, które tu przynosił ze świata, roznamiętniały go tak, że mówił o tem wszystkiem głośno, we śnie jeszcze nawet. Paryż przejął go do szpiku z całą gwałtownością i potęgą i w samem ognisku tego wrzącego pieca, naszła go druga, zda się młodość, entuzyazm i ambicya widzenia wszystkiego, zrobienia wszystkiego, zdobycia sobie wszystkiego. Nigdy w życiu nie czuł takiej zaciekłości do pracy, ani takiej nadziei, jak gdyby wystarczało mu wyciągnąć rękę tylko, by stwarzać arcydzieła, coby go postawiły w właściwem miejscu, wysunęły na plan pierwszy. Kiedy przechodził ulicami Paryża, na każdym kroku znajdował gotowe obrazy, miasto całe, ze swemi ulicami, zaułkami, mostami, żywemi horyzonty roztaczało się przed nim, niby freski olbrzymie, które zawsze wydawały mu się zbyt małemi jeszcze, jemu upojonemu ambicyą kolosalnej jakiejś pracy. I powracał drżący, z głową wrącą projektami, rzucając odręczne szkice pomysłów na skrawkach papieru, wieczorem przy lampie, nie mogąc się zdecydować czem rozpocznie tę seryę wielkich kart, o której wciąż roił.
Poważna spotykała go przeszkoda, szczupłość pracowni. Gdybyż miał przynajmniej dawną górkę na quai Bourbon, lub choćby tę obszerną salę w Bennecourt! Ale co tu robić w tym długim a wązkim pokoju, rodzaju kurytarza, które-