Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/354

Ta strona została przepisana.

go właściciel był tyle bezczelnym, że wypuszczał to za czterysta franków malarzom, oszkliwszy go tylko wielkiem oknem? A co najgorsze było jeszcze to to, że okno to wychodziło na północ i ujęte było w dwa wysokie mury, przez co światło wypadało tu zielonawe jakieś, piwniczne. Musiał zatem na później odłożyć wielkie swe ambitne rojenia, postanawiając tymczasem zabrać się do płócien średniej miary, powiedziawszy sobie, że rozmiar dzieł nie stanowi ich wartości.
Chwila zdawała mu się tak szczęśliwie wybraną, zdało mu się, że nic łatwiejszego nad zwycięztwo dla artysty sumiennego, odważnego, który przynosi z sobą nakoniec oryginalność i prawdę w ten upadek szkół starych! Zwalono już formułki dnia wczorajszego, Delacroix umarł, nie pozostawiwszy po sobie uczniów, Courbet pozostawi za sobą kilku naśladowców niezręcznych: ich arcydzieła, poczerniałe wiekiem, będą już tylko nadawały się do muzeów, jako proste świadectwa tylko sztuki pewnej epoki: a zdawało się tak łatwem odgadnąć nową formułę, co wyrośnie na zwalisku obalonej, ten strumień jasnego słońca, ten przezroczy brzask, który dnieć zaczyna na obecnych obrazach, pod poczynającym się wpływem szkoły otwartego powietrza. Temu przeczyć już nie można, te jasne obrazy, z których tak się śmiano w Salonie odrzuconych, zrobiły po cichu swoje i wielu już malarzy zwolna,