Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/357

Ta strona została przepisana.

dobny obraz nie zostanie przyjęty, ale nie usiłował bynajmniej go złagodzić i mimo wszystko posłał go do Salonu, poprzysiągłszy poprzednio, że nigdy już nie pośle nic na wystawę; stawiał obecnie zasadę, że należało zawsze przedstawić coś komisyi sędziów, wyłącznie po to, by ją postawić w położeniu takiem, które ściągnęłoby na nią zarzuty; zresztą uznawał użyteczność Salonu, jedynego terenu walki, gdzie artysta podnieść się mógł od jednego razu. Komisya sędziów wszakże odrzuciła jego obraz.
Następnego roku chciał jakiego kontrastu. Wybrał sobie skrawek skweru Batignolów, w maju: grube kasztanowe drzewa, rzucające cień dokoła, w dali biegnące trawniki, sześciopiętrowe domy w głębi; na pierwszym zaś planie, na ławeczkach jaskrawo zielonych, siedziały szeregi bon, nianiek i niższych klas mieszczaństwa tej dzielnicy, przypatrujący się trzem dziewczątkom, zajętym robieniem gałek z piasku. Trzeba było na to heroizmu proszenia o pozwolenie malowania wpośród tego tłumu drwiącego. Nakoniec zdecydował się przychodzić tu o piątej rano do malowania tła; co do figur zaś musiał poprzestać na zdjęciu tylko z nich szkiców, aby następnie wykończać obraz u siebie w pracowni. Tym razem obraz wydał mu się mniej szorstkim, był on złagodzony tem przyćmionem światłem, które padało z okien. Pewien był, że go przyjmą, wszyscy przyjaciele krzyczeli naprzód, że to ar-