zdenerwowanie. Nagłe zawstydzenie, przejęło go żalem. Rzucił swój rysunek niewykończony i wymówił bardzo szybko:
— Dziękuję pani bardzo za jej uprzejmość.... Proszę mi przebaczyć, żem jej nadużył, prawdziwie... Wstawaj pani teraz, wstawaj, proszę bardzo. Czas już byś pani zajęła się swemi interesami.
I nie pojmując dlaczego nie mogła się zdecydować, zarumieniona, ukrywając przeciwnie pod kołdrą ramię w miarę jak jemu stawało się spieszno, powtarzał jej wciąż, by wstawała. Potem zrobił jakiś gest bezprzytomny, zasunął parawan i przeszedł w drugi koniec pracowni, przeskakując w drugą ostateczność skromności niezmiernej, której wyrazem było hałaśliwe porządkowanie naczyń, aby mogła swobodniej wstać z łóżka i ubrać się, nie lękając się, że ją słyszeć można.
Pośród tego hałasu nie posłyszał głosu, który odzywał się z pewnem wahaniem.
— Panie, panie...
Nakoniec nadstawił ucha.
— Panie, gdybyś zechciał być tak uprzejmym... Nie mogę znaleźć moich pończoch.
Rzucił się. Gdzie też miał głowę? cóż chciał, aby zrobiła w koszuli za tym parawanem, bez pończoch i spódnic, które rozwiesił na słońcu? Pończochy były suche, przekonał się o tem przecierając je z lekka; potem podał je przez wierzch
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/36
Ta strona została przepisana.