Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/371

Ta strona została przepisana.

— Patrzaj! patrzaj! — zawołał.
Naprzód, na pierwszym planie, był tu port Św. Mikołaja, zabrukowane wybrzeże, schodzące z biura nawigacyi ku rzece, zawalone stosami piasku, beczek i wozów, ujęte w rąbek łodzi napełnionych jeszcze, gdzie mrowił się tłum tragarzy, ponad tem unosiły się olbrzymie ramiona żelaznego żórawia: kiedy tymczasem po drugiej stronie wody, zimne kąpiele migotały poruszanemi w wietrze chorągiewkami z szarego płótna, ożywione zapóźnionemi jeszcze o tej porze ostatnimi zwolennikami kąpieli. Potem w pośrodku, Sekwana pusta toczyła się, zielonawa o fali ruchomej skaczącej, migocąca błękitnemi, różowemi i białemi odblaski. Tam zaś dalej most des Arts odcinał plan drugi, wysoko wsparty na swych żelaznych wiązaniach, lekkich jak czarna koronka, ożywiony bezustannym ruchem pieszych przechodniów, istnym pochodem mrówek po cieniuchnej linii jego pomostu. W dole pod nimi biegła w dal Sekwana; widać było stare arkady mostu Pont-Neuf, o kamieniach omszałych, na lewo otwierał się wyłom aż do wyspy Świętego Ludwika, w dal biegnące fal zwierciadła, oślepiające w skróceniu; a drugie ramię zwracało się i ucinało nagle; śluza Mennicy zdała się tamować dalszy widok swą baryerą białej piany. Wzdłuż mostu Pont-Neuf wielkie omnibusy żółte, pasiaste wozy do przewożenia sprzętów, przeciągały z mechaniczną regularnością