Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/376

Ta strona została przepisana.

Poczęła bąkać coś, nie śmiała powiedzieć mu prawdy, dotknięta do głębi serca tą niesprawiedliwością. Ale on wciąż dalej żartował sobie z niej, że znikają wciąż drobne, za które potem kupuje się graciki i coraz więcej podniecony w tym egoizmie żywych wrażeń, które chciał widocznie zachować dla siebie, uniósł się nagle na dziecko.
— Będziesz ty raz cicho, przeklęty malcze! Toż to nie do zniesienia już wreszcie!
Dziecko, zapomniawszy o jedzeniu, uderzało łyżką o brzeg talerza, z oczyma śmiejącemi, z zachwyconą minką z tej muzyki.
— Jakubie, cicho bądź! — ofuknęła matka z kolei. — Pozwólże ojcu zjeść spokojnie!
I malec, wylękły, od razu już uciszony, grzeczny bardzo, zapadł w swą nieruchomość i martwotę, oczyma zamglonemi przez łzy, patrząc na kartofle, których wciąż nie jadł jeszcze.
Klaudyusz udawał, że się opycha serem, kiedy tymczasem Krystyna, zrozpaczona, mówiła, że pójdzie po kawałek zimnego mięsa do wędliniarza, ale on odmawiał, zatrzymując ją słowami, które martwiły ją jeszcze więcej. Potem, kiedy sprzątnięto ze stołu i kiedy wszystko troje zasiedli przy lampie na wieczór, ona zajęta szyciem, mały w milczeniu przed książką z obrazkami, on długo będnił palcami po stole, myślą zwrócony tam, zkąd powracał. Nagle podniósł się i powrócił zasiąść znów z arkuszem papieru i ołów-