pewniejszą siebie. Zresztą ona nigdy nigdy nie wspomniała o małżeństwie, jakby oderwana całkiem od świata i jego wymogów; ale czuł, że przykro jej było, iż nie może bywać u Sandozów nie była to już ta swoboda i osamotnienie, co na wsi był to Paryż przecież z tysiącem sąsiedzkich złośliwości, koniecznych stosunków, tego wszystkiego, co dotyka i rani kobietę mieszkającą u mężczyzny. On, w głębi duszy nie miał nic przeciw małżeństwu prócz dawnych przesądów artysty, nieznoszącego w życiu żadnego wędzidła. Ponieważ i tak niemiał opuścić jej nigdy, dlaczegóż nie zrobić jej tej przyjemności? I rzeczywiście, skoro jej o tem powiedział, wydała głośny okrzyk, rzuciła mu się na szyję, zdumiona sama tem nawet, że ją to wzruszyło tak bardzo. Przez tydzień była tem głęboko uszczęśliwioną. Następnie radość ta jej zmniejszyła się znacznie, uspokoiła się na długo jeszcze przed samąż ceremonią.
Klaudyusz zresztą nie przyśpieszał żadnej z wymaganych formalności i oczekiwano długo bardzo na potrzebne papiery. Wciąż gromadził studya do swego obrazu; ona, jak się zdało, tak jak i on, me wyczekiwała tej chwili niecierpliwie. Bo i po co? To nie przyniesie niezawodnie żadnej zmiany w ich istnieniu. Postanowili wziąć ślub tylko przed merem, nie przez jakąś chęć popisania się z pogardą dla religii, ale poprostu, aby to załatwić szybko i bez kłopotu.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/384
Ta strona została przepisana.