Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Nie, proszę pana, nierób sobie tego ambarasu.
— Przecież nie możesz pani odbyć tak dalekiego kursu pieszo. Pozwól mi pani więc przynajmniej towarzyszyć sobie do stacyi dorożek, skoro nie znasz Paryża.
— Nie, nie, nie potrzeba mi zupełnie pańskiej pomocy... Jeśli pan zechcesz być uprzejmym, pozwolisz mi odejść samej.
Było to widocznie stanowcze postanowienie. Z pewnością oburzała ją myśl, że ją ktoś spotkać może w towarzystwie mężczyzny, choćby to byli nawet ludzie nieznajomi tylko; zatai historyę tej nocy, skłamie i zachowa przy sobie wspomnienie tej przygody. On, ruchem ręki okazał, że go ta kwestya nie obchodzi zupełnie. Tem lepiej! owszem, to mu było na rękę nie schodzić. Ale w głębi serca był dotkniętym tą odmową, uznał ją za niewdzięczną.
— Jak się pani podoba, przedewszystkiem. Nie użyję siły.
Przy tych słowach słaby uśmiech zarysował się wyraźniej na ustach Krystyny, schylając zlekka delikatne ust kąciki. Nie odpowiedziała nic, wzięła za kapelusz i wzrokiem poszukała lustra, potem nie widząc go, zdecydowała się związać kokardę wstążek na rozszerzonych palcach. Z podniesionemi łokciami prostowała, wyciągała bez pośpiechu wstążki, z twarzą w złotym odblasku słońca. Zdziwiony, Klaudyusz nie