W tej chwili Klaudyuszowi, który wciąż miał oczy zwrócone na brzuch, zdało się, że ma halucynacyę. „Kąpiąca“ poruszyła się, brzuch jej zadrżał zlekka, lewe biodro wysunęło się naprzód jeszcze więcej, jak gdyby prawa noga miała stąpić.
— A ta linia pochyłości ku lędźwiom — ciągnął dalej Mahoudeau, nic nie widząc. A, nad tem pracowałem najwięcej! Patrz, mój stary, skóra, to atlas!
Po trochu statua ożywiała się cała, lędźwie osuwały się, pierś wzdymała w wielkiem westchnieniu między rozluźnionemi ramiony. I nagle głowa jej pochyliła się naprzód, uda ugięły i spadała jak żywa kobieta, rzucająca się w nurty z przerażeniem, w jakimś porywie boleści.
Klaudyusz zrozumiał wreszcie, kiedy Mahoudeau wydał krzyk okropny:
— Święty Boże! łamie się, spada na ziemię!
Glina roztajała przełamała zbyt słabe drzewo armatury. Dał się słyszeć trzask, słychać było jak się łamią jej kości. On zaś tym samym gestem pieszczoty, którym pieścił ją zdala rozgorączkowany, wyciągnął do niej ramiona, narażając się na to, że zostanie przez nią zdruzgotany.
Przez mgnienie oka chwiała się, potem padła od razu ucięta u kostek, pozostawiając stopy przywarłe do deski.
Klauayusz rzucił się, by go powstrzymać.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/392
Ta strona została przepisana.