Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/394

Ta strona została przepisana.

powracał, badając ranę, szukając szczeliny, przez którą wybiegło życie i krwawe łzy jego spadały, plamiąc czerwonemi ślady jej rany.
— Pomóżże mi — wybąkał. — Nie można jej tak pozostawić.
Wzruszenie jego udzieliło się i Klaudyuszowi, którego oczy zaszły łzami w uczuciu artystycznego braterstwa. Podążył; ale rzeźbiarz, choć go przywołał na pomoc, chciał sam przecież pozbierać te szczątki, jak gdyby lękał się dla nich brutalnego dotknięcia wszystkiego innego. Powolnie wlókł się na kolanach, brał jeden za drugim kawałki, składał je, zbliżał do siebie na desce. Niebawem postać była znów całą, podobna do owych samobójczyń z miłości, co się rzuciły z wyżyn jakiegoś gmachu i które składają znów, zszywają, tragiczne i śmieszne zarazem, by je ponieść do Morgi. On, usiadłszy na ziemi przed nią, nie spuszczał z niej oczu, zapominał o wszystkiem w tej kontemplacyi bolesnej. Zwolna przecież ustawały jego łkania, uspakajał się i nakoniec rzekł z ciężkiem westchnieniem:
— Zrobię ją leżącą, co chcesz!... A! moja biedna, tyłem miał trudności w postawieniu ciebie i taką mi się wydawałaś wielką, taką piękną! Nagle przecież Klaudyusz się zaniepokoił.
A jego małżeństwo? Trzebaby, aby Mahoudeau przebrał się jeszcze. Ponieważ nie miał drugiego surduta, trzeba było poprzestać na krótkiej marynarce. Potem, skoro okryli posąg płótnem jak