o czem innem przez cały czas, jak na jednem ze zwykłych ich posiedzeń koleżeńskich.
Tak to Krystyna, bardzo wzruszona w gruncie pod udanym pozorem obojętności, słyszała, jak przez trzy godziny mąż jej i świadkowie gorączkowali się z powodu owego wypadku rzeźbiarza. Odkąd i inni wiedzieli już o całej sprawie bezustannie przeżuwali najdrobniejsze jej szczegóły. Sandoz uważał, że to zdumiewające. Jory i Gagnière rozprawiali o mocy armatur, pierwszy czuły był na stratę pieniężną, drugi ukazywał za pomocą krzesła, że można było powstrzymać statuę. Mahoudeau, wzruszony jeszcze, przejęty, zdrętwiały, skarżył się na stłuczenie, którego nie czuł był poprzednio: wszystkie członki miał teraz zbolałe, muskuły zgniecione, skórę poranioną, jak gdyby wyszedł z rąk jakiejś kochanki z kamienia.
Krystyna omyła mu zadraśnięcie na policzku i zdało jej się, że ten posąg okaleczałej kobiety zasiadał z nimi u stołu, że ona była jedyną ważną osobą dnia dzisiejszego, ona jedna roznamiętniała Klaudyusza, którego opowiadanie, powtarzane po dwadzieścia razy rozwodziło się wciąż nad temi piersiami i temi biodrami z gliny, spadającemi mu u nóg.
Przy deserze wszakże nastąpiła mała dywersya; Gagnière spytał niespodzianie Jorego:
— A propos, widziałem cię onegdaj z Matyldą... Tak, tak, na ulicy Dauphine.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/396
Ta strona została przepisana.