utrzymywały je przy ścianie nieco pochyło, wzdłuż zaś olbrzymiego tego białego obrusa posuwała się drabinka; była to najzupełniej konstrukcya rusztowania katedry u rozpoczętej budowy.
Ale kiedy już wszystko było przygotowanem, Klaudyusza ogarnęły znowu skrupuły. Myśl, że tam może w naturze, nie wybrał najlepszego oświetlenia, dręczyła go okropnie. Może istotnie lepiej było wybrać poranek? może należało mu wziąć dzień pochmurny? Powrócił na most Saints Pères i żył tam przez trzy miesiące jeszcze.
O każdej porze, we wszelaką pogodę stawać musiała przed nim Cité między dwu załomami rzeki. Pod pokryciem spóźnionego śniegu widział ją w gronostajowem futrze ponad wodą koloru błota, odcinającą się od nieba barwy jasnego łupku. Widział ją w pierwsze wiosny słońca, ocierającą się ze śladów zimy, powracającą do dziecięctwa wśród wypuszczających zielone listeczki wielkich drzew płaszczyzny, widział ją pewnego dnia w mgle delikatnej, gdzieś niby w oddaleniu, rozpływającą się w oparach, lekką i drżącą niby jakieś snów miasto. Potem znów zalewały ją ulewne deszcze, ukrywały po za firanką, idącą z nieba do ziemi; burze, których błyskawice ukazywały mu ją płową w świetle zamdlonem, w półzmroku, zgniecioną wielkiemi miedzianemi chmurami; wiatry, które zamiatały
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/405
Ta strona została przepisana.