Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/408

Ta strona została przepisana.

cej się aż do wody, aż do granitowego brzegu, gdzie holowane były podwójnym szeregiem galary i łodzie i przez całe tygodnie oddawał się jednemu studyum: robotnikom, co wyładowują statek z gipsem, znoszą na plecach białe worki, sami obieleni, pozostawiając po za sobą białą ścieżkę; kiedy tymczasem, tuż obok, inny znów statek opróżniony już z wyładowanego węgla, splamił wybrzeże szeroką smugą atramentową. Następnie zdjął kontury kąpielowego budynku po lewym brzegu, jak również pralni na drugim planie, z oknami oszklonemi, pootwieranemi, z rzędem praczek, klęczących nad wodą i piorących bieliznę. W pośrodku wystudyował łódź, sterowaną przez marynarza, potem, nieco więcej w głębi, holowniczy statek. Tło miał już oddawna, mimo to rozpoczął raz jeszcze zdejmować pojedyncze jego partye, dwa załomy Sekwany, niebo, na którem wznosiły się tylko ozłocone słońcem wieżyce Notre-Dame. I pod osłoną gościnnego mostu, w tym zakątku tak zapomnianem, jak jakaś rozpadlina wśród skał, rzadko kiedy przeszkodził mu jaki ciekawiec; rybacy na łodziach mijali go z pogardą swej obojętności i nie miał za towarzysza nikogo, prócz kota dozorcy, zajętego swą tualetą w słońcu, nie wzruszonego w tym zgiełku świata ponad nim w górze.
Nakoniec Klaudyusz miał już wszystkie szkice zebrane. Rzucił w kilku dniach szkic ogólny