całości i wielkie dzieło zostało rozpoczętem. Ale przez całe lato, na ulicy Tourlaque, między nim a płótnem toczyła się walka straszliwa; uparł się bowiem sam pomieścić kompozycyę swą w wymiarach kwadratów i nie mógł z tego wybrnąć, wikłając się w ciągłe omyłki, za najmniejszem zboczeniem od tego matematycznego obrysu, do którego nie był przyzwyczajonym. To go oburzało; pominął to jednak, obiecując sobie usterki te poprawić później i zabrał się do malowania, przejęty taką gorączką, że żył po całych dniach na drabinie, używając wielkich pendzli, spotrzebowując tyle siły muskułów, ileby ich potrzeba było na przeniesienie gór chyba. Wieczorem chwiał się na nogach, jak człowiek pijany, usypiał nad ostatnim kęsem, rażony snem nagle, tak że trzeba było, aby go żona kładła do łóżka, jak dziecko. Z tej iście bohaterskiej pracy wyłonił się szkic mistrzowski, jeden z tych szkiców, gdzie geniusz prześwieca po przez chaos źle uporządkowanych jeszcze tonów. Bongrand, który przyszedł go obejrzeć, chwycił malarza w swe wielkie ramiona i całował go do uduszenia, z oczyma łzami zaćmionemi. Sandoz, entuzyasta, wydał obiad na uczczenie tego obrazu, inni, Jory, Mahoudeau i Gagniére roznosili znów wieść o arcydziele; co do Fagerolla, to stał on przez chwilę nieporuszony, potem wybuchnął powinszowaniami, uważając, że to „za piękne“.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/409
Ta strona została przepisana.