Pewnego dnia Klaudyusz, który dotychczas nie otworzył był przed nikim drzwi swej pracowni, raczył wpuścić do niej Sandoza. Temu wpadł w oczy naprzód szkic zrobiony z niesłychaną werwą, bez modelu, z pamięci, zachwycający jeszcze kolorytem. Przedmiot zresztą pozostał był tym samym: port Św. Mikołaja na lewo, szkoła pływacka na prawo, Sekwana i stary Paryż w głębi. Tylko zdumiony został, spostrzegłszy na miejscu łodzi dawnej, sterowanej przez marynarza, inną łódź, wielką, zajmującą sam środek kompozycyi, w której umieszczone były trzy kobiety: jedna w kostiumie kąpielowym wiosłująca, druga siedząca na krawędzi łodzi z zanurzonemi w wodzie nogami, w staniku nawpół rozpiętym ukazującym obnażone ramię, trzecia stojąca, wyprostowana u steru, całkowicie naga, tak świetną, rażącą nagością, że świeciła w całym tym obrazie jak słońce.
— Patrzaj! co za pomysł! — mruknął Sandoz. Cóż one tu robią te kobiety?
— Ależ kąpią się — odpowiedział Klaudyusz spokojnie — Toć widzisz, że wyszły z łazienek rzecznych, to mi daje motyw nagiego ciała; jak znalezione, co? Nieprawdaż?.. Czy cię to razi?
Stary przyjaciel, który znał go tak dobrze, zadrżał na myśl, że swoją uwagą może go wtrącić w nowe zwątpienie.
— Mnie? oh, nie, bynajmniej... Tylko obawiam się, by publiczność nie zrozumiała zno-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/413
Ta strona została przepisana.