Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/421

Ta strona została przepisana.

Uśmiechała się zakłopotana.
— Oh, koniec nosa! Tak jakbym ci już nie pozowała do twego „Pod gołem niebem“, wtedy gdy jeszcze między nami nic nie było... Modelka będzie cię kosztować siedem franków za jedno posiedzenie. Nie jesteśmy tak bogaci; lepiej zaoszczędzić te pieniądze.
Ten pomysł oszczędny przekonał go od razu.
— I owszem! To nawet bardzo pięknie, że masz tyle odwagi. Wiesz przecie, że ze mną to nie jest wcale zabawka dla leniuchów. Wszystko jedno! przyznaj duszko, że się boisz, bym tutaj nie wprowadził innej, jesteś zazdrosną, co?
Zazdrosną! oh tak, ona była zazdrosną; umierała z zazdrości. Ale co jej tam inne kobiety? Wszystkie modelki mogły przyjść tutaj zakasywać swe spódnice! Ona miała jedną tylko rywalkę: to malarstwo, które on nad nią ukochał, to znienawidzone malarstwo, które jej z objęć wyrwało kochanka. Ach, zrzucić z siebie suknię, zrzucić nawet ostatni płatek bielizny i oddawać mu się nagą całemi dniami, całemi tygodniami, żyć tak nagą pod jego spojrzeniem i odebrać go w ten sposób, gdy padnie w jej ramiona! Wszakże nie miała mu nic do ofiarowania, prócz siebie! Nie byłaż uczciwą ta ostateczna walka, w której na kartę własne stawiała ciało, wiedząc o tem, iż będzie niczem, że będzie kobietą bez wdzięku, jeżeli nie zwycięży?