Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/426

Ta strona została przepisana.

Z przyległej izby ozwał się głos; drobne kułaczki jęły do drzwi kołatać.
— Mamo, ja nie śpię, ja się nudzę... Otwórz mamo; mamo, czy mi nie otworzysz?
Był to Kubuś, który się niecierpliwił. Klaudyusz się począł zżymać, narzekając, że nie można mieć spokoju ani minuty.
— Zaraz, zaraz! — zawołała Krystyna. — Śpij, nie przeszkadzaj ojcu!
Jednak nowy niepokój zdawał się ją opanowywać. Poglądała ku drzwiom co chwila. Wreszcie porzuciła swą pozę na chwilę i poszła zawiesić na klamce spódnicę, aby zasłonić dziurkę od klucza. Potem, nie rzekłszy słowa, ustawiła się znowu pod piecem z głową podniesioną, naprzód nieco podana, wydymając piersi.
I posiedzenie trwało godziny i godziny wlokły się powoli. Stała tam ciągle, ofiarując mu się w tym ruchu kąpiącej się, która skoczyć zamierza, podczas gdy on, gdzieś myślą daleki, płonął na swej drabinie, tylko dla tej drugiej, którą malował. Patrzał tylko na nią od rana, ale się już nie widziała w jego oczach, obca mu już teraz, wygnana z jego myśli.
Wreszcie przerwał robotę zmęczony i spostrzegł, że drżała.
— Hm, czy ci zimno?
— Trocha.
— To dziwne, ja się palę... Nie chcę, byś się zakatarzyła. A więc do jutra.