Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/430

Ta strona została przepisana.

przejmują. Była to święta trwoga, pewność, że nie było po co już walczyć, że i tak zostanie zgnieciony jak źdźbło słomy, jeśli opierać się będzie. Wszystkie te obrazy urastały w kolumny, najmniejsze wydawały się jej tryumfalnemi, najgorsze pognębiały ją swem zwycięztwem. Nieośmielała się już ich sądzić rzucona o ziemię, drżąca, świadoma tylko, że wszystkie są straszliwe; na pytania męża odpowiadała zawsze tylko:
— O, bardzo piękne!... O, wspaniałe!... O, nadzwyczajne, nadzwyczajne to właśnie!...
Do niego przecież nie miała żalu. Uwielbiała go wpośród łez, widząc, jak trawił się sam w sobie. Po kilku tygodniach pomyślnej pracy wszystko zepsuło się, nie mógł wybrnąć z wielkiej postaci kobiety. Dlatego to zabijał swój model zmęczeniem, zaciekał się po dniach całych, upierał, potem porzucał wszystko na miesiąc. Po dziesięć razy postać była rozpoczynaną, porzucaną, przerabianą zupełnie. Rok, dwa lata zeszły, a obraz nie doszedł do końca, czasami już niemal ukończony, a nazajutrz wyskrobywany, całkowicie na nowo rozpoczęty. Ah, to wytężenie w poczuciu dzieła sztuki, ten wysiłek krwi i łez, od którego konał, aby stworzyć ciało i tchnąć w nie życie! Zawsze w walce z rzeczywistością i zawsze pokonywany — istna walka z Aniołem! Łamał się w tej pracy niemożliwej ogarnięcia całej natury na jednem płótnie, wyczerpany