Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/434

Ta strona została przepisana.

ciągając brzegi rozdarcia, jakgdyby chciał zbliżyć brzegi jakiejś rany. Dławiło go, odchodząc od zmysłów z boleści nieskończonej, bełkotał:
— Przebita... przebita...
Wtedy Krystyna wzruszona została do głębi serca w macierzyńskiem uczuciu dla swego wielkiego dziecka-artysty. Przebaczyła mu jak zawsze, widziała dobrze, że niemiał teraz innej myśli nad natychmiastowe naprawienie rozdarcia i dopomogła mu w tem. I sama trzymała strzępy rozdarte, kiedy on z pod spodu przylepiał kawałek płótna. Kiedy ubrała się napowrót, tamta była już znowu, nieśmiertelna, z cieniutką szramą tylko w okolicy serca, która jeszcze więcej roznamiętniała malarza.
W tym braku równowagi, który się ustawicznie wzmagał, Klaudyusz popadł w pewien rodzaj przesądności, nabył niejako wiary zabobonnej w pewne sposoby techniczne. Niecierpiał oleju, mówił o nim jak o osobistym wrogu. Na odwrót sekatyw, według niego, czynił malowidło matowem i trwałem, miał on osobne sekreta, które ukrywał, rozczyny laku bursztynowego i kopalowego i inne żywice, które schnęły szybko i niedozwalały pękać farbom. Musiał tylko walczyć przeciw zbytecznemu nasiąkaniu, bo płótna tak przygotowane pochłaniały od razu małą ilość oleju farb. Kwestya pendzli zajmowała go zawsze: żądał specyalnej jakiejś oprawy, brzydził się