Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/438

Ta strona została przepisana.

Poznał co to malowane za bezcen, poznał obrazy świętych patronów i patronek, robione z gruba, sztory rysowane na obstalunek, słowem wszystkie te podrzędne prace, zamieniające malarstwo w głupie, naiwności nawet pozbawione, bohomazy. Nie minęło go nawet to upokorzenie, że mu nie przyjmowano portretów, robionych po dwadzieścia pięć franków, z powodu, że chybiał podobieństwo i doszedł do ostatniego stopnia nędzy, pracował „na sztuki“; kramarze najniższego gatunku, którzy sprzedają w budach, rozstawionych na mostach i wysyłają swój towar do dzikich, kupowali od niego po dwa, trzy franki obrazek, wedle umówionych rozmiarów. Było to dla niego zarazem jakby rodzajem fizycznego upadku, dręczył się tem, trawił, marniał, wychodził chorym z tej codziennej walki, niezdolnym do poważnej pracy i patrzał tylko na wielki swój obraz z rozpaczą, oczyma potępieńca, nie tykając go czasem po całych tygodniach, jak gdyby czuł, że ręce jego splamione są, upadłe, niegodne pracować dla sztuki. Ledwie starczyło na chleb suchy, obszerna szopa stawała się niemożliwem mieszkaniem na zimę, ta hala, z której tak dumną była Krystyna, wprowadzając się do niej. Dziś włóczyła się po niej z kąta w kąt, nie mogąc się przemódz nawet, by ją zamieść, straciwszy wszelką ochotę i gust do porządku; wszystko tam rozsypywało się, rozprzęgało, zamieniało zwolna w ruinę; mały Jakubek wątlał z dniem