do tego stopnia, że sama raczej rzuciłaby go w uścisk innej kobiety, byle go wydrzeć sztuce.
Ale około połowy zimy, Klaudyusza nowa przejęła nadzieja. Pewnego dnia, porządkując dawne teki, odnalazł wsuniętą tam nagą postać leżącą, z swego „Otwartego powietrza“, którą pozostawił był jedynie, wyciąwszy z całego obrazu, kiedy mu tenże odesłano z „Salonu odrzuconych“. Kiedy wyjął ją, wydał okrzyk zachwytu.
— Boże ty mój! jakież to piękne!
Natychmiast przytwierdził ją do ściany czterema gwoździami i odtąd po całych godzinach wpatrywał się w nią z zachwytem. Ręce mu drżały, strumień krwi nabiegał mu do twarzy. Czyż to podobna, by on wymalował taki mistrzowski kawałek? Był zatem genialnym w owych czasach? Czyżby zmieniła mu się odtąd czaszka i oczy, i palce? Taką przejęty był gorączką, taką potrzebą wywnętrzania się, że w końcu przywołał żonę.
— Chodźno tu zobaczyć!... Co? Jak to namalowane? Jakie to pysznie osadzone muskuły?... A to udo, patrz, oblane słońcem. A to ramię, tutaj, aż do wypukłości łona... Ah! mój Boże! toż to życie, czuję tętno jej krwi, czuję, że żyje, jak gdybym się go dotykał, tej skóry tak delikatnej i ciepłej z całą jej wonią...
Krystyna, stojąc obok niego, przypatrywała się, odpowiadała mu krótkiemi słowy. To zmar-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/445
Ta strona została przepisana.