twychpowstanie jej samej, po latach, taką, jaką była, mając lat ośmnaście, pochlebiło jej z razu i wprawiło w zdumienie. Ale odkąd widziała go roznamiętniającego się tak do tej postaci, poczuła dziwną, wzrastającą przykrość, nieujętą irytacyę bez uzasadnionej przyczyny.
— Jakto! więc nie uznajesz, że jest tak piękną, że przed nią uklęknąć można?
— Tak, tak... Tylko poczerniała trochę.
Klaudyusz protestował gwałtownie. Poczerniała, zkądże! Ona nie poczernieje nigdy, ona ma młodość wiekuistą, nieśmiertelną. Ogarnęła go prawdziwa miłość dla niej, mówił o niej jak o żyjącej osobie, uczuwał nagłą potrzebę częstokroć popatrzenia na nią, tak wielką nieraz, że porzucał wszystko, jak gdyby biegł na jakąś schadzkę.
Potem, pewnego rana, opanował go istny głód pracy.
— Ale cóż u Boga! Skoro zrobiłem to, toć mogę przerobić jeszcze... Ah! tym razem zobaczymy! Chyba, że ze mnie bydlę!
Krystyna musiała mu pozować natychmiast, bo już był na swej drabince, palił się myślą zabrania napowrót do swego wielkiego obrazu. Przez cały miesiąc trzymał ją po ośm godzin dziennie, nagą, z nogami zbolałemi od nieruchomości, bez wszelkiego miłosierdzia dla jej zmęczenia, tak samo, jak niemiłosiernym był do dzikości dla siebie samego. Upierał się gwałtem stworzyć teraz
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/446
Ta strona została przepisana.