Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/448

Ta strona została przepisana.

takie woreczki wzdymające się, a to nic pięknego. Patrz, możesz szukać ich na jej ciele, ot tam, nie znajdziesz ich z pewnością.
Czułym wzrokiem ukazywał leżącą postać i tak zakończył wreszcie:
— Nie twoja w tem wina, ale ot to, co mi przeszkadza... A! nie mam szczęścia, to widoczne!
Ona słuchała i chwiała się na nogach, zgryziona. Te godziny pozowania, które były już dla niej źródłem tylu przykrości, obecnie stawały się torturą nie do zniesienia. Cóż bo to za nowy wynalazek dręczenia jej, własną jej młodością, rozdmuchiwania jej zazdrości, podawaniem zatrutego żalu za utraconą pięknością? Teraz więc staje się własną swą rywalką, nie może spojrzeć nawet na swój wizerunek dawny, bez gryzącego uczucia zawiści! Ah! jakże ten obraz, jakże to studyum zrobione z niej, zaciążyły nad jej egzystencyą! Całe jej nieszczęście tam bierze swój początek: naprzód pierś jej ukazana we śnie, potem dziewicze ciało odarte z odzieży, w chwili litosnego uczucia; potem oddanie mu w ofierze siebie w zamian za ten śmiech tłumów, co lżył jej nagość; potem życie całe, to poniżenie do rzemiosła modelki, w którem utraciła wszystko, aż do miłości dla męża. A teraz obraz ten zmartwychwstał, żywszy od niej, zmartwychwstał na to, aby ją dobić ostatecznie; boć to toż