samo było dzieło ta kobieta, leżąca tam i ta stojąca na nowym obrazie.
Wówczas z każdem posiedzeniem, Krystyna czuła, ze się starzeje. Poglądała na siebie trwożnym wzrokiem, zdawało jej się, że wszędy widzi jak się żłobią zmarszczki, jak bezkształtnemi robią się linie rysunkowe. Nigdy tak się nie studyowała sama, wstyd ją przejmował i obrzydzenie wobec własnego ciała, ta rozpacz pałająca kobiet obdarzonych gorącym temperamentem, kiedy wraz z pięknością opuszcza je miłość. Czyżby dla tego on już jej nie kochał teraz, czyż by dla tego szedł spędzać u innych noce i przed nią uciekał w inną namiętność, przeciwną naturze, w tę namiętność dla swego „dzieła“? Utracała jasne pojęcie o rzeczach, wszystko to wtrącało ją w stan takiego zaniedbania, że całe dni spędzała w kaftaniku i spódnicy brudnej, utraciwszy całą kokieteryę wdzięku, zniechęcona tą myślą, że nieopłaci się walczyć, skoro już jest starą.
Pewnego dnia, Klaudyuszowi rozwśoieklonemu tem posiedzeniem wyrwał się okrzyk, który jej zadał nieuleczalną ranę. Omal nie rozdarł znów pięścią płótna, bezprzytomny, w jednym z takich napadów gniewu, w których bywał niepoczytalnym. I przynosząc sobie ulgę jej kosztem, zawołał z wyciągniętą pięścią:
— Nie, stanowczo z tem nic nie mogę zrobić... Ah! bo widzisz, kiedy się chce pozować, nie trzeba mieć dzieci!
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/449
Ta strona została przepisana.