w swych dziełach. Przedewszystkiem zaś braterstwo jego artystyczne wzrosło, odkąd widział jak Klaudyusz traci grunt pod nogami i tonie w bohaterskim szale sztuki. Naprzód zdumiony tem był niesłychanie, bo więcej wierzył w przyszłość swego przyjaciela niż we własną, zawsze od czasów kolegium jeszcze przywykł był stawiać siebie na drugiem miejscu, jego zaś bardzo wysoko w rzędzie mistrzów, którzy stwarzają epoki. Następnie bolesne rozczarowanie przejęło go na widok tego upadku geniuszu, gorzka i krwawa litość, wobec tej okropnej męczarni niemocy. Alboż podobna było wiedzieć kiedykolwiek w sztuce kto był szaleńcem? Wszyscy ci, co chybili i niedoszli mety, wzruszali go do łez, i im więcej obraz lub książka dochodziły do aberacyi, do dziwacznego i opłakanego wysiłku, tembardziej jego opanowywała litość i potrzeba łagodnego ukołysania tych wszystkich zdruzgotanych ciężarem „dzieła“.
Tego dnia, kiedy Sandoz zaszedł, nie zastawszy malarza, nieodszedł, pozostał, widząc oczy Krystyny zaczerwienione od łez.
— Jeżeli pani sądzisz, że powinien powrócić niezadługo, to ja poczekam na niego.
— Oh! musi przyjść niebawem.
— Więc pozostaję, chyba, że pani przeszkadzam.
Nigdy nie wzruszyła go tak bardzo swem przygnębieniem opuszczonej kobiety, leniwemi
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/453
Ta strona została przepisana.