Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/457

Ta strona została przepisana.

się nie myśleć o niczem, w bezprzestannej rozpaczy swego serca. Zwolna non zapadała, żywy blask, padający od okna, bladł już, szarzał i mrok kładł się jednostajny a powolny na wszystkich przedmiotach.
— Więc to już postanowione, twoja żona powiedziała mi, że go wysyłasz?
— Tak.
— Masz słuszność, raz już z tem skończyć ci trzeba... O! prześliczne są tu partye! Te biegnące w dal nadbrzeża na lewo; albo ten człowiek, który dźwiga wór na dole... Tylko...
Wahał się; odważył wreszcie.
— Tylko, to zabawne, żeś się uparł przy pozostawieniu tych nagich kobiet... Tego niepodobna wytłumaczyć zupełnie, zapewniam cię, a przyrzekłeś mi, że je ubierzesz, pamiętasz?... Bardzo ci więc na nich zależy?
— Tak.
Klaudyusz odpowiadał sucho, z uporem maniaka, który nie raczy nawet tłumaczyć się z powodów. Założył ręce pod głowę, począł mówić o czem innem, niespuszczając oczu z obrazu, na którym zmrok poczynał kłaść lekką cieniu zasłonę.
— Ani wiesz, zkąd powracam? Powracam od wielkiego pejzażysty Courajod... twórcy „Bagnisk Gagny“, które są w Luksemburgu! Przypominasz sobie, żem go miał za umarłego i dowiedzieliśmy się, że zamieszkuje niedaleko ztąd, po dru-