Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/459

Ta strona została przepisana.

dłoń mistrza.“ Ah! gdybyś wiedział, jak się wyląkł, jak bąkał, cofał się, jak gdybym go bić chciał. Uciekał, powiadana ci, uciekał... Poszedłem za nim, uspokoił się, pokazał mi swoje kury, kaczki, króliki, psy, niezwykła menażerya, aż do kruka! Żyje pośród tego wszystkiego, rozmawia tylko ze zwierzętami. Widok ma za to wspaniały! cała równina St-Denis, dymiące fabryki, świstające pociągi. Słowem, prawdziwa dziura pustelnicza, pod górą, plecami zwrócona do Paryża, oczyma utkwiona w przestrzeń bez końca... Oczywiście powróciłem do mojej sprawy. „O, panie Courajod, co to za talent! Gdybyś wiedział, jakim przejęci jesteśmy wszyscy dla ciebie zachwytem! Jesteś jedną ze sław naszych, pozostajesz jakby ojcem nas wszystkich.“ Wargi jego poczęły drżeć znowu, patrzał na mnie z wyrazem nieopisanego przestrachu, chyba nie byłby mnie odtrącił bardziej błagalnym giestem, gdybym mu był odkopał jakiegoś trupa jego młodości; i rzucał słowa bez związku z po za warg, bełkotanie starca zdzieciniałego, niepodobieństwem to było zrozumieć: „Niewiem, niewiem nic.. wszystko skończone... za starym już... niedbam o to zupełnie...“ Krótko mówiąc, zostawił mię za drzwiami, słyszałem jak gwałtownie zakręcał klucz w zamku, jak się barykadował ze swemi zwierzętami i bronił od usiłowań ulicznego uwielbienia... Ah ten wielki człowiek dogorywał jak episier, co się wycofał z in-